Nie czytam. Nie chcę, nie umiem, nie potrzebuję. Na myśl o rozpoczęciu książki mój umysł kaprysi. Nie czytam ulubionych gazet. Nie czytam internetowych artykułów, blogów, zapowiedzi wydawniczych. Nie czytam wcale. Ale jednocześnie nie odczuwam braku literatury. Nie tęsknię. Nie zachwycam się. Nie dostrzegam tego co dostrzegałam wcześniej. Dziś widzę tylko kolorowe okładki wypełnione większą lub mniejszą liczbą stron. Nieważne skąd ten stan. Najważniejsze, że kiedyś przejdzie...
Poniżej zamieszczam odrobinkę tekstu, którą ostatnio PRZECZYTAŁAM. Cudownie, że mogę się nią z Wami powiedzielić.
Spojrzenie wstecz. Za siebie. Jak mało. Jak mało.
Ździebko wiary. Nadziei. Odrobinka schizmy.
Może jeszcze miłości najwięcej zostało.
A przecież prawie cały czas się wydawało,
Że to takie stromizny. Takie alpinizmy.
Ździebko wiary. Nadziei. Odrobinka schizmy.
Może jeszcze miłości najwięcej zostało.
A przecież prawie cały czas się wydawało,
Że to takie stromizny. Takie alpinizmy.
Witold Dąbrowski
Też miałam taki okers w życiu :) nie zmuszaj się, samo przejdzie :)
OdpowiedzUsuń"Na myśl o rozpoczęciu książki mój umysł kaprysi."
OdpowiedzUsuńJa kiedy kończę jedną lekturę, mam ogromny problem z rozpoczęciem kolejnej. Tyle, że nie wynika to z chęci nieczytania, albo niemożności czytania, jest raczej rezultatem paraliżu wypływającego z niezdecydowania.
Och, z ilomaż problemami muszą borykać się na co dzień w swojej złożonej egzystencji przedstawiciele gatunku homo sapiens :)
P.S.
Skoro nie czytasz, to może coś pooglądasz. Polecam Williama Turnera albo Michała Wywiórskiego.